
Skorzystaj z wirtualnego spacerownika i wybierz się na spacer z Leopoldem Tyrmandem!
Ze względu na pandemię nie mogliśmy zaprosić Was na spacer szlakiem Tyrmanda, który miał odbyć się w Warszawie w trakcie Nocy Księgarń. Skorzystajcie z naszego spacerownika i odkryjcie ulice “Złego” podczas indywidualnych przechadzek po stolicy. Na trasie znajdziecie słynne księgarnie, redakcje i wydawnictwa, takie choćby jak PIW, Czytelnik czy Chimera. W wirtualnym spacerowniku wspominamy także znane kawiarnie, restauracje i knajpy – Udziałową, Lajkonika, U Dziennikarzy, Cafe Bodo czy kultową Kameralną. Oprócz wątków związanych z Leopoldem Tyrmandem nie zabraknie opowieści o innych literatach: Żeromskim, Sienkiewiczu, Kuncewiczowej, Herbercie Tuwimie, Hłasce, Konwickim i wielu innych. Wirtualny spacer opracowała Dorota Ryst – poetka, animatorka kultury, zajmująca się od wielu lat tropami literackimi w Warszawie (i nie tylko)

PUNKT 1: Warszawa, ul. Foksal
"Ulica Foksal jest krótka i wąska, pełna samochodów i dobrze ubranych przechodniów. Spotykają się tutaj w bliżej niezbadany sposób nastroje z Saint Germain-des-Prés i z Fleet Street. Mieszczą się na niej dwie restauracje, trzy kluby, teatr, kilka redakcji, wielkie wydawnictwo, sala gimnastyczna, szkoła średnia, kaplica adwentystów i kawiarnia w księgarni, lub księgarnia w kawiarni – jak kto woli. Zresztą, wynalazek specyficzny dla Warszawy końca półwiecza: ufryzowana kokieteria literacka, pseudo-wyrafinowane mariaże picia kawy i kontraktowania schadzek pośród rozrzuconych dokoła powieści i poezji w niskich nakładach. Jest wiele kawiarń, redakcji i teatrów w Warszawie, lecz o pewnej porze dnia przygniatająca większość dbałych o doraźny efekt aktorów, dziennikarzy, pisarzy i snobów kroczy po ulicy Foksal i ukazuje się na progu księgokawiarni".
[L. Tyrmand, Życie towarzyskie i uczuciowe]

PUNKT 2: Warszawa, ul. Foksal 17, Państwowy Instytut Wydawniczy
W tejże kamienicy w czasach studenckich mieszkał Julian Tuwim. O jego pokoju Jan Lechoń mówił jako o „bardzo nieumeblowanym”, zaś sam Tuwim tak pisał z emigracji do Słonimskiego:
Antoś, Antoś! Pamiętasz, jak Cię w „Gastronomii” karmiłem rybą w galarecie i pod majonezem? Potem poszedłeś do mnie na Foksal, gdzie czytałeś mi sonety, a ja Tobie Wiosnę. Wiesz, ile to lat temu? Trzydzieści. Słowem, Antoś, starość idzie — pewna i nieodwołalna i nic nie pomogą żadne złudy „młodego ducha” lub bujanie aforyzmami w rodzaju „człowiek ma tyle lat, na ile się czuje” czy jakoś inaczej, gramatyczniej.
[List Juliana Tuwima do Antoniego Słonimskiego, Nowy Jork, 17 I 1946]
Po wojnie mieszkała tu m.in. Larysa Zajączkowska (1918-1987) – autorka popularnych kryminałów (Waza króla Priama, Nieuchwytny), które podpisywała pseudonimem Barbara Gordon.
PUNKT 3: Warszawa, ul. Foksal 3/5, Klub Dziennikarza
Klub mieści w wolno – żadna symbolika – stojącym pałacyku o cegiełkowej fakturze. Przy ulicy Foksal. Klub Dziennikarzy jest obszerny i wygodny, urządzony ciężko, utrzymany czysto i nosi nazwę imienia Juliana Bruna, o kim nikt dobrze nie wie, kim był. Bywa tu mnóstwo ludzi z najróżniejszych środowisk. Wpływowi potentaci komunistycznej prasy i wydawnictw mierzą się z głupawo zakamuflowanymi prominentami złotej młodzieży, studenci marksistowskich uczelni ideologicznych, przyszli dialektycy i propagandziści, przeplatają się swobodnie z niedobitkami inicjatywy prywatnej, kobiety z dyplomami historyków sztuki i wiarą we własne uda ucztują tu z osobnikami o nieokreślonych źródłach dochodów, cenionymi przez kelnerów za skłonność do utracjuszostwa.
[L. Tyrmand, Dziennik 1954]
PUNKT 4: Warszawa, ul. Foksal 16, Kameralna
Opisana m.in. w Pięknych dwudziestoletnich Marka Hłaski i Złym Leopolda Tyrmanda:
- Dokąd? – spytał szofer.
- Do „Kameralnej” – rzekł Halski. – Jedziemy zapominać. Zapomina się najlepiej w „Kameralnej”.
[L. Tyrmand, Zły]
„Kameralna” była wyjątkowym miejscem na mapie Warszawy 1954, dla Tyrmanda była niemal drugim domem. Nic dziwnego, że opisuje ją ze szczegółami:
Zaraz za westybulem rozpoczynał się duszny, kolorowy półmrok, przesycony wonią rozgrzanych ciał ludzkich, drogich i tanich perfum, alkoholu, potraw. W nieregularnie ukształtowanym wnętrzu o fioletowośliwkowych ścianach, pod sufitem, wyobrażającym rozgwieżdżone niebo przy pomocy wmontowanych żarówek, kłębił się tłum ludzki; pozornie podzielony pomiędzy niskie stoliki i krzesełka, grupy, towarzystwa, poszczególne pary - w istocie zaś związany jakąś potężną, wewnętrzną zależnością, taką mniej więcej jak mrówki, które na im tylko znany sygnał zbiegają się ze wszystkich stron i pokrywają w okamgnieniu jakieś miejsce, kość, kawał mięsa czy zgniły, wyrzucony owoc. Tym miejscem była niewielka golizna okrągłego parkietu
[Tyrmand, Dziennik 1954]
PUNKT 5: Warszawa, ul. Nowy Świat
Rzeczywiście Nowy Świat z lotu ptaka, a właściwie widziany z samolotu, wygląda jak zakrzywiona szabla turecka. (...) Nowy Świat nie jest ulicą długą. Od ulicy Świętokrzyskiej do Alej Jerozolimskich ma może sześćset, może siedemset metrów. Za Alejami jeszcze Nowy Świat biegnie ze sto pięćdziesiąt metrów i ginie w placu Trzech Krzyży. Prawdziwy Nowy Świat to był przed wojną. Nabity życiem, rojny od przechodniów, bogaty przez słynne sklepy, kawiarnie, restauracje oraz kina. Po wojnie Nowy Świat początkowo wydostojniał, bo odbudowano go tak, jak był kiedyś – nie skażony komercjalizmem i tandetą, czyli w wersji pałacyków osiemnasto- i dziewiętnastowiecznych. Wyglądał jak muzeum i był ubogi jak muzea. Kilka sklepów, parę kawiarń, trochę urzędów. Dostojeństwo, choć okraszone kolorowymi tynkami, stiukami, miedzianymi blachami i starą dachówką, kosztowało mieszkańców sporo. To była arteryjka ładna, ale pustawa. Później Nowy Świat zaczął brzydnąć. Odpadały tynki i gzymsy (widziałem człowieka zabitego kawałkiem gzymsu balkonowego), czerniły się zacieki, tłukły się dachówki, zarastały brudem szyby wystawowe, ale zaczęło się pojawiać coraz więcej życia, trochę szemranego, byle jakiego, ale przecież życia. Pokazały się bary kawowe, jakieś bistra, ożywiło się zaplecze ulicy, a przede wszystkim ruszyła ulica Chmielna (...), twierdza prywatnej inicjatywy, która wyręcza nieruchawe, lecz słusznie ideologicznie państwo w inicjatywie produkcyjnej i kupieckiej.
[T. Konwicki, Nowy Świat i okolice]

PUNKT 6: Warszawa, ul. Nowy Świat 25
PUNKT 7: Warszawa, ul. Nowy Świat 22
PUNKT 8: Warszawa, róg Nowego Światu i Alej Jerozolimskich
PUNKT 9: Warszawa, Nowy Świat 11

PUNKT 10: Warszawa, plac Trzech Krzyży 16
Po wojnie w odbudowanej kamienicy otwarto mały lokalik, którego oficjalna nazwa brzmiała „Krakowianka”, ale znany był jako „Lajkonik”. Bywali tu architekci, scenografowie, rzeźbiarze, malarze, aktorzy, modelki, dziennikarze, karykaturzyści z ulokowanej po sąsiedzku, pod numerem 16a, redakcji satyrycznego pisma „Szpilki” oraz pisarze: Paweł Hertz, Adolf Rudnicki, Julian Tuwim, Antoni Słonimski. Ciągnęły też do niej wszelkiej maści „niebieskie ptaki”, co pokazał w Złym Tyrmand.
"Kawiarenka była mała, wchodziło się do niej wprost z ulicy; nadawałaby się lepiej na sklepik kolonialny. Na bufecie stał błyszczący niklem ekspres do kawy, z sufitu zwisał ohydny żyrandol przypominający krajobraz powierzchni księżyca; małe stoliki i taborety stłoczono w ciasnej przestrzeni. W Warszawie zwano tę kawiarnię „Lajkonikiem”, aczkolwiek nosiła ona oficjalnie jakąś inną, dość pompatyczną nazwę, której nikt nie znał. Cechująca ją niewygoda sprawiała, iż wszyscy czuli się w niej znakomicie i przytulnie, zaś jej ostentacyjna brzydota czyniła z niej ulubione miejsce spotkań warszawskich malarzy, grafików, architektów, czyli ludzi zajmujących się zawodowo i na co dzień pięknem.
Ciasnota, bezpośrednie wpadanie do środka z ulicy i niskie stołeczki, na których siedziało się jak w kuchni u sąsiadów, stwarzały tu niezwykle gadatliwą atmosferę, nic więc dziwnego, że „Lajkonik” był najpotężniejszą w Warszawie kuźnią plotek".
[L. Tyrmand, Zły]
W powieści odbyło się tu spotkanie hochsztaplera Meteora z Egipcjaninem Jussufem Ali Chassarem.
„Lajkonik” został opisany przez Tyrmanda również w Dzienniku:
Zajrzałem do „Lajkonika’, kawiarni modnej. Rezerwat plastyków, architektów, którym się dobrze powodzi. Właśnie siedzieli różni Lipińscy, Srokowscy, Lengrenowie, Hryniewieccy – dobrze ubrani, zadowoleni z życia i kilkunastu tysięcy miesięcznie za talent i serwilizm tak umiejętnie połączone, sprzężone i eksploatowane, iż złożoność tego aliażu stanowi dzieło sztuki samo w sobie. Co zabawne, każdy z nich w głębi serca jest rozgoryczony, pokrzywdzony, uważa, że toczy walkę z socrealizmem, nadgorliwością i komunistycznym obskuranctwem.
[L. Tyrmand, Dziennik 1954]
PUNKT 11: Warszawa, plac Trzech Krzyży 8
"Przez kilkadziesiąt lat patrzyłam z tego balkonu na historię Polski. (…) asystowałam jako dziecko, wtuliwszy nos w kratę, przy pochodach narodowych i pierwszomajowych podczas rewolucji 1905 roku. (…) pod balkonem wlokły się w 1917 armaty Wermachtu w odwrocie, generał gubernator Beseler pośpieszał karetą na jakąś ostatnią funkcję w Alejach Ujazdowskich, później wzdłuż Nowego Światu tłumy wiwatowały na cześć Focha i Clemenceau i pięknym landem przemijała pani Paderewska. Zjawiły się czaka ułańskie Beliny i – jak w barokowej rajtszuli – po placu tupały konie w rocznicowych paradach. (…) Przez warszawską via sacra ciągnęły proporce od Zamku do Belwederu, Piłsudski w długim niebieskawym szynelu: nie wiadomo prawdziwy czy urojony, prowadził je czy był przez nie prowadzony. Tymże szlakiem wieziono w dorożce ciężkie, zakrwawione ciało Narutowicza. W 1926 wpadła przez szybę balkonową i utkwiła w ścianie kula wystrzelona z jakiegoś dachu w czasie rozruchów majowych. Manifestacje „za” i manifestacje „przeciw”, procesje Bożego Ciała z kardynałem Kakowskim w obłoku kadzidła, szczebiot dzwonków, płatki różane. Wreszcie długi szpaler świateł spowitych w czerń, gasnące na wietrze pochodnie, błysk trąbek, werbel żałobny, trumna na lawecie…"
[M. Kuncewiczowa, Fantomy]
PUNKT 12: Warszawa, plac Trzech Krzyży, Kościół pw. św. Aleksandra
Tyrmand wspomina kościół w Dzienniku:
Na placu Trzech Krzyży wszedłem do św. Aleksandra, żeby w Nowy Rok posiedzieć z Bogiem. Było pusto, tuż przed pierwszą mszą. Uczucie zmęczenia i starzenia wydało mi się tutaj jakoś zdrowe i naturalne. Bale nie dla mnie. Miałem za sobą rok klęsk, rozgoryczeń, chorób i rozczarowań. Przede mną nic dobrego, nic, o czym bym wiedział, że jest na co czekać, o co walczyć, na co pracować. Lecz jakoś nie czułem się pokonany. Niech beznadzieja nie gasi nadziei. Łatwiej pomyśleć niż uwierzyć.
[L. Tyrmand, Dziennik 1954]
PUNKT 13: Warszawa, plac Trzech Krzyży 10, plac Trzech Krzyży 12
- plac Trzech Krzyży 10 – Kiosk Juliusza Kalodonta. Aż do czasu budowy biurowca Holland Park kolejne kioski „Ruchu” stały w tym samym miejscu – tuż obok przystanku autobusowego we wschodniej pierzei. W powieści to jedno z centralnych miejsc intrygi. Jak mówi o sobie sam bohater:
Ja jestem komisantem „Ruchu”, mam kiosk koło Instytutu Głuchoniemych.
- plac Trzech Krzyży 12 – apteka. Tutaj zaczyna się akcja Złego:
Apteka miała stare, wypełnione meblową politurą wnętrze. Szufladki, wieżyczki z rżniętego w bejcowanym drzewie gotyku, zmatowiałe ze starości boazerie. I lustra; trochę wyszczerbione, trochę zżółkłe, za szkłem gablot w łukowych, niby romańskich oprawach – wszędzie lustra.
[L. Tyrmand, Zły]

PUNKT 14: Warszawa, ul. M. Konopnickiej 6
"Otóż, mieszkam w gmachu, który niegdyś należał do Polskiej YMCA. Na Konopnickiej, przy placu Trzech Krzyży. Zaraz po wojnie, w 1945, szóstym, siódmym i ósmym, budynek ten przeistoczył się z siedliska instytucji sportowo-chrześcijańskiej w centrum towarzysko-rozrywkowe. (…) Pół budynku uległo wypaleniu, ale połowa została, wysoka na cztery piętra i można było mieszkać. Co ważniejsze, zachowało się wszystko co szło w dół, a więc urządzenia sportowe, sale gimnastyczne, kryta pływalnia, kuchnie oraz wielka sala, której początkowy charakter stołówki, czy jadłodajni, dla zgłodniałych koszykarzy i pływaków uległ zasadniczej zmianie. Nadal nie było tu alkoholu, ale tłum zapełniających ją w latach 1946-49 przypominał raczej bywalców modnych dancingów niż młodych, usportowionych chrześcijan. Zwłaszcza gdy Amerykanie, z właściwą sobie pogardą dla ideologicznych subtelności i politycznego dalekowidztwa, wspomogli wydatnie swych polskich braci i przysłali do Warszawy to wszystko, na co sobie krezusowa YMCA amerykańska mogła pozwolić. Tak więc, już w 1948 gmach przywrócony został do przedwojennej świetności, a nawet wzbogacony o nowe pomieszczenia teatralne i odczytowe; na tle ówczesnej, tonącej w błocie, kurzu i usypiskach z ruin Warszawy, YMCA, rodzaj schroniska wycieczkowego, czy domu akademickiego dla wstrzemięźliwych młodzieńców, w swym założeniu, przeistoczyła się w luksusowy hotel. Jedyne, co odbierało jej posmak oszałamiającego komfortu, to stara tradycja imciarska, zgodnie z którą mogli tu mieszkać wyłącznie mężczyźni. Ale i to wkrótce okazało się pustym pryncypium, skazanym na zagładę przez terror życia.
Cóż to było za klawe życie! Komuniści jeszcze nie położyli swej drętwej, dialektycznej łapy na gazetach, kinach i obyczajach. Pomiędzy imciarską stołówką a salami odczytowymi i pływalnią snuły się najlepsze dziewczyny w modnym podówczas stylu swing. Wódka na terenie YMCA była wzbroniona, ale dopiero co odrestaurowany „Paradis” na Nowym Świecie niemal tuż za rogiem, a bar „Kujawiak” na Mokotowskiej".
[L. Tyrmand, Dziennik 1954]
W budynku tym mieściły się przez lata różne instytucje. Było wśród nich Liceum Techniczno-Teatralne, w którym we wrześniu 1949 r. rozpoczął naukę Marek Hłasko. Była to ostatnia szkoła, do jakiej uczęszczał i trwało to dość krótko, bo tylko do grudnia 1949 r.(z końcem stycznia 1950 r. został ostatecznie skreślony z listy uczniów).
PUNKT 15: Warszawa, ul. Wiejska 17
W latach 1952-1957 mieszkał tu w sublokatorskim pokoju Zbigniew Herbert. Przyjaźnił się z mieszkającym w pobliżu Leopoldem Tyrmandem. Często pojawia się w pisanym przez Tyrmanda "Dzienniku 1954":
"21 lutego. Wieczorem wpadłem na chwilę do Zbyszka Herberta, na Wiejską. Dzieli on sublokatorski pokój, o wysokim suficie i raczej obdarty, z niejakim Walczykiewiczem Władziem, urzędnikiem i mecenasem poezji. Walczykiewicz to cichy, bezinteresowny i fanatyczny wielbiciel Herberta, wierzy w jego geniusz i delektuje się chłodnym racjonalizmem jego wierszy, ich klasycystyczną pozą. Zjawisko niezwykłe, jako że sam jest specjalistą od buchalterii w Ministerstwie Handlu Zagranicznego. Herbert jadł właśnie przedwczorajszy, na oko, chleb z tanią marmoladą i popijał herbatą ze szczerbatego kubka. Na mój widok, drzwi wejściowe otworzyła gospodyni, zawstydził się i jakby chciał uniewidocznić tę kolację. Dlaczego Herbert wstydzi się nędzy, a Michałowscy, Gembiccy, Chylińskie nie wstydzą się dobrobytu w komunizmie?"
[L. Tyrmand, Dziennik 1954]
PUNKT 16: Warszawa, ul. Wiejska 14

PUNKT 17: Warszawa, ul. Wiejska 12/12a
Spółdzielnia „Czytelnik” w latach 1944-1948, czyli za czasów Jerzego Borejszy, była gigantycznym koncernem, wokół którego ogniskowało się życie literackie powojennej Polski. Miłosz poświęcił mu odrębne hasło w swoim "Abecadle":
"Najbardziej międzynarodowy z polskich komunistów. (…) z niczego zbudował, poczynając od 1945 roku, swoje państwo książki i prasy. „Czytelnik” i inne domy wydawnicze, gazety, tygodniki, wszystko od niego zależało – posady, przyjęcie książek do druku, honoraria. Byłem w jego stajni, wszyscyśmy byli".
[Cz. Miłosz, "Abecadło"]
Przez wiele lat hasło „Czytelnik” kojarzyło się przede wszystkim z kawiarnią – dość niepozorną, ale gromadzącą najlepszą klientelę – pisarze, artyści, posłowie z pobliskiego Sejmu. Najsłynniejszy był stolik blisko końca sali, po lewej stronie ostatniej kolumny. Przez czterdzieści lat siadali przy nim Tadeusz Konwicki i Gustaw Holoubek, a współtwórczynią „stolika” była redaktorka „Czytelnika” (wcześniej również PIW-u) Irena Szymańska. I tak jak przed wojną zaszczytem było trafić do stolika na półpiętrze „Małej Ziemiańskiej”, tak wielu dałoby się pokroić za zaproszenie do tego towarzystwa. Analogia do Ziemiańskiej jest jeszcze jedna – tak jak i tam, w Czytelniku nie było alkoholu, więc tak jak wtedy do Wróbla, tak stąd szło się naprzeciwko, do baru „Jontek”.
Tadeusz Konwicki po śmierci przyjaciela zakończył tradycję „stolika” – 6 marca 2008 wypił ostatnią kawę i podobno nigdy judo kawiarni nie zawitał.
Spacerownik po Warszawie Leopolda Tyrmanda przygotowała Dorota Ryst (Salon Literacki) – poetka, animatorka kultury, zajmująca się od wielu lat tropami literackimi w Warszawie.